niedziela, 24 kwietnia 2016

Miała być obserwacja nieuczestnicząca, a wyszło jak wyszło

Mieszkam w Warszawie od dwóch lat, jako zwykły słoik, nic niezwykłego. Na drugim roku studiów dostałam do napisania pracę na zajęcia. Okej, no w sumie również nic niezwykłego. Praca ta miała być obserwacją przeprowadzoną w jednym z pubów. Więc zmobilizowałam się, wzięłam ze sobą Moją K., żeby samej nie było mi smutno i wyruszyłyśmy. 
Wybrałam miejsce blisko mieszkania, żeby nie tłuc się przez połowę miasta tylko po to, aby naoglądać się pijanych ludzi. Bar był bardzo malutki - dosłownie cztery stoliki, dwa automaty do gier i duży telewizor, na którym wyświetlano mecz hokeja. Na samym wstępie usłyszałyśmy od jednego z klientów, że nie sprzedają alkoholu nieletnim. Nam - starym, dwudziestojednoletnim babom, nie sprzedadzą alkoholu, bo wyglądamy jak dzieciaki.  Tak naprawdę, to nawet nie pomyślałam o wzięciu dowodu (ani o kupieniu alkoholu, wszystko totalnie na trzeźwo). Bardzo zabawny ten pan, boki zrywać, heh. 
Kiedy już zajęłyśmy miejsca przy stoliczku w samym rogu, dotarło do mnie, że wybrałyśmy zły bar. Wyróżniałyśmy się tłumu okropnie - jedyne dziewczyny, reszta klientów to głównie starsi panowie w marynarkach, jeden młody mężczyzna w koszuli oraz barmanka, na oko czterdziestoletnia, z dużą ilością makijażu. Wszyscy dobrze się znali, zwracali do siebie po imieniu i prowadzili głośne, przyjacielskie rozmowy. I w tym my dwie, małe, zagubione duszyczki, które zamówiły sobie colę i sok. 
Chwilowe zainteresowanie nami minęło i wszyscy zajęli się meczem. Ucieszyłam się, myśląc, że posiedzimy sobie z boku i spokojnie się na nich pogapię, żeby napisać dobrą obserwację. Jejku, jak ja się myliłam. Do baru wparował kolejny gość i od razu zwrócił na nas uwagę. Podszedł, "szarmancko" się przedstawił, dodając, że ma na koncie 28 lat i zaczął proponować nam "drinki, wódkę albo jakieś piwo". Dzięki niemu stałyśmy się czymś w rodzaju atrakcji turystycznej, bo znowu wszystkie oczy zwróciły się na nas. Starsi panowie zaczęli zwracać mu uwagę, żeby "nie zaczepiał małolat". Pojawiły się również wypowiedzi typu "nie słuchajcie tego wariata" albo "zostaw je, to moje znajome" (pozdrawiam tego młodego pana w koszuli, chociaż wiedzieliśmy się po raz pierwszy). Takie z nich śmieszki były, nie mogłam się spokojnie pobawić w socjologa, bo co chwila ich rozmowa schodziła na nasz temat. 
W momencie kiedy ten "28 lat" zobaczył, że dopiłyśmy to, co miałyśmy w szklankach (colę i sok oczywiście) i mówił barmance żeby dała nam jeszcze coś do picia, podjęłyśmy szybką decyzję - wychodzimy i więcej tu nie wracamy.  Rozczarowanie, pytania dlaczego, czy się wystraszyłyśmy i miłe "do zobaczenia" pani barmanki. Dziękuję bardzo, ale nie. 
Chciałam pobawić się w socjologa, napisać dobrą obserwację nieuczestniczącą, a tu w trakcie "badań" musiałam zmienić temat ze trzy razy, bo nikt nie dał nam się w spokoju napić coli i posiedzieć w ciszy w kącie baru. Oczywiście dziękuję tym ludziom, bo dali mi sporą ilość danych empirycznych, z czego bardzo się cieszę. I atmosfera była mega przyjazna, bo trafiłyśmy tak naprawdę do grupy znajomych, którzy byli na ty i prowadzili luźne rozmowy. Ale trochę niesmaku i tak pozostanie, głównie dlatego, że jestem z natury osobą nieśmiałą i nie lubię zbyt nachalnych ludzi. Żarty żartami, lubię się śmiać, ale potrzebuję trochę przestrzeni. A tylko rozbolała mnie głowa.

Jeszcze raz dziękuję, rosnę na młodego socjologa. 




PS. Tak, wyglądamy jak dzieciaki


sobota, 16 kwietnia 2016

Miłość niejedno ma imię

 ,,Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość.
Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu?
Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia?
Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze? Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam.
Miłość po prostu jest, albo jej nie ma."
~ S. Meyer


Mimo wątpliwości niektórych - każdy człowiek na świecie zasługuje na to, aby kochać i być kochanym. Zasługuje na ciepło drugiego człowieka, zrozumienie, wsparcie oraz pomocną dłoń. Nie mówię tu jedynie o wypowiedzenie dwóch, z pozoru prostych słów, które brzmią Kocham cię. Uważam, że owe słowa w dzisiejszych czasach są używane zbyt często i zatracają swoją moc, tak jak wypisany długopis, którego tusz blaknie na kartce. Miłość to nie tylko Kocham cię. Można okazywać ją na milion różnych sposobów, a uczynki są o wiele cenniejsze od słów, ulatujących w niepamięć.
Nie ma czegoś takiego, jak bycie za młodym na miłość. Można doświadczyć jej w każdym wieku, jednak często jest ona przez młodych ludzi mylona z zauroczeniem, co jest tylko chwilową fascynacją i "motylkami w brzuchu".  Zauroczenie jest chwilowe i łatwo się z niego "wyleczyć", jednak miłość jest czymś stałym, może przygasnąć na pewien czas, lecz wystarczy jeden bodziec, wspomnienie, dźwięk, by ponownie się obudziła.
Miłość to nie tylko uczucie między kobietą a mężczyzną. Owszem, kocha się swojego partnera/swoją partnerkę, jednak nosimy w sercu również rodzinę, rodziców, dzieci, rodzeństwo, przyjaciół. Możemy powiedzieć, że kochamy jakąś piosenkę, książkę, pewne miejsce albo zwierzaka.
To wszystko, zebrane w jedną całość, owinięte wyimaginowaną wstążką w ulubionym kolorze - to m i ł o ś ć.
Jak okazać komuś, że nam na nim zależy i darzymy go uczuciem? Czasami po prostu powiedzenie komuś Kocham cię jest zbyt wymowne i potrzeba do tego sporej odwagi. Zamiast tego można powiedzieć proste Uważaj na ciebie, Jedź ostrożnie, Jest zimno, załóż szalik. Przytul tego kogoś, uśmiechnij się na jego widok lub zrób kanapkę. Albo budyń, to już zależy od osobistych upodobań. :)





~*~


A teraz coś od siebie.
Z serii - tego dnia nie zapomnę nigdy. Dzisiaj, w ciepłą, wiosenna sobotę moja największa końska miłość Arabica urodziła pięknego, zdrowego ogierka. Od teraz noszę w sercu kolejnego diabła więcej. Mały Aramis odziedziczył po tacie latarnię na pyszczku, a cudną kasztanową maść po Arabice. Mam cichną nadzieję, że charakter również będzie miał po niej i wyrośnie na pięknego, kochanego wredusa. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę go znowu oraz tego, kiedy znowu będę mogła wsiąść na Arabicę. Mam co do nas małe plany, czekam tylko na  wakacje i więcej czasu wolnego.


poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Porażki, upadki, zraniona duma

Ile razy poniosłeś w życiu porażkę?
Poddałeś się wtedy? A może podniosłeś się, otrzepałeś z kurzu i z podniesionym czołem próbowałeś raz jeszcze, dopóki nie osiągnąłeś zamierzonego celu?
Wielu ludzi w chwilach porażki odwraca się plecami i ucieka, bojąc się poddać wyzwaniu raz jeszcze. Bo co, jeśli znowu się nie uda? Urażona duma boli bardziej. Przegrana jest dotkliwsza, zwłaszcza jeśli jej świadkami są inni ludzie - często bliżsi, rodzina, przyjaciele. Mimo, że w ich oczach twoja przegrana nie ma większego znaczenia, to i tak zdarza się o tym myśleć, rozpamiętując upadek.
Człowiek się wtedy cofa w tym, co dokonał.
Moim hobby jest jazda konna. Jeżdżę nie dla laurów, nagród czy pucharów lecz dla własnej przyjemności. Po prostu, jeżdżę, bo to kocham. I również przy takim osobistym podejściu wszelkie porażki bolą bardziej niż plecy, kiedy spadnie się na twardą ziemię. Każdy upadek odbija się nie tylko na ciele, ale również na umyśle - spadnę znowu, koń się zbuntuje, przewróci mnie, nie uda mi się, nie przeskoczę tego.
Do pewnego czasu moją zmorą była ta piękność.:


Arabeska, nasza stajenna Pocahontas. Naprawdę piękna, delikatna, nieco płochliwa klacz, która spory czas temu zafundowała mi sporo otarć, siniaków i utratę pamięci. Arabeska jest łagodna, jednak jak każdy koń w naszej stajni posiada swój charakter i humory. Czasami trafia jej się gorszy dzień, a wtedy ze zwykłej złośliwości potrafi wysadzić kogoś z siodła.
I tego się właśnie bałam - ponownego przywalenia w ogrodzenie, startego policzka i bolącego ramienia. Bałam się porażki.
Co mnie bawiło do tej pory? Nie bałam się jej zaraz po upadku, chociaż nie pamiętam tego, jak z powrotem znalazłam się w siodle, nie miałam żadnych obaw i jeździłam tak, jak zwykle. Dopiero jak wróciłam do domu zaczęłam myśleć nad słowami "Gdyby nie toczek, wieźlibyśmy cie do szpitala" i zdałam sobie sprawę, że kurcze, naprawdę mogło mi się coś stać.
Spędziłam z dala od Arabeski praktycznie ponad rok, jeżdżąc na innych koniach. Może to się wydawać głupie, ale naprawdę aż tyle czasu zbierałam się w sobie.
Jednak jak to w happy endach bywa, ostatnio dałam mojemu urazowi do tej wspaniałej klaczy odejść. Wsiadłam na nią i bawiłam się naprawdę dobrze. Współpracowałyśmy i mimo tego małego kroku, jestem z siebie dumna. Z Arabeski też jestem dumna, można się w niej z czystym sumieniem zakochać.

Porażki bolą.
Siedzą w naszej głowie, przypominając o tych chwilach słabości. Ale to tylko nasz umysł, sami stawiamy ograniczenia, wmawiając sobie, że nie potrafimy czegoś zrobić, że się nie uda, że tylko się zawiedziemy.
Ale warto upaść trzy razy, żeby potem za czwartym przeskoczyć mur.

niedziela, 10 kwietnia 2016

You know nothing, Jon Snow

Jest niedziela, dziesiąty kwietnia 2016 roku.
Jako typowy słoik siedzę w mieszkaniu, przed laptopem. Na uszach mam słuchawki, w tle gra muzyka ze Spotify i dźwięki wiadomości z Facebooka. Przede mną jest mój chłopak, pochłonięty  jakimś filmem na YouTube i rozmową na TS ze znajomymi. Pomiędzy nami biega królik, który co chwila łaskocze w stopy.
Zajmuję się pisaniem sprawozdania ze zwykłego dnia, zamiast zająć się projektami na zajęcia. Powinnam w tym momencie pisać wstęp do pracy na ADZ, albo dopisywać pytania do wywiadu z M, ale chęć robienia czegoś niewymagającego większego wysiłku umysłowego jest bardziej kusząca.
Zresztą, to mało istotne.
Chyba po raz czwarty usiłuję ruszyć z blogowaniem, pewnie tylko i wyłącznie z własnego kaprysu, żeby pozostawić po sobie ślad (w internecie? oszalała), albo po prostu zrezygnować z tego po dwóch tygodniach. Ach, kochany słomiany zapał. :)
Właściwie... o czym ma być pierwszy post na świeżo otworzonym blogu? Nie będę pisała monologów o sobie, nie widzę w tym nic ciekawego ani zachęcającego, nikt nie musi znać mojej metryczki. Nie napiszę również tego, co zjadłam na śniadanie, ani jaki makijaż zrobiłam (bo nie zrobiłam... nieważne, idziemy dalej).
Prawdę mówiąc, wypadałoby was jakoś przywitać. Tylko, że nie potrafię się tak oficjalnie witać. Ani żegnać. Ogólnie jestem dość chaotyczna.
Ale spróbuję.

Cześć, jestem Sempra i od dzisiaj będę zanudzać was swoim życiem.