Mieszkam w Warszawie od dwóch lat, jako zwykły słoik, nic niezwykłego. Na drugim roku studiów dostałam do napisania pracę na zajęcia. Okej, no w sumie również nic niezwykłego. Praca ta miała być obserwacją przeprowadzoną w jednym z pubów. Więc zmobilizowałam się, wzięłam ze sobą Moją K., żeby samej nie było mi smutno i wyruszyłyśmy.
Wybrałam miejsce blisko mieszkania, żeby nie tłuc się przez połowę miasta tylko po to, aby naoglądać się pijanych ludzi. Bar był bardzo malutki - dosłownie cztery stoliki, dwa automaty do gier i duży telewizor, na którym wyświetlano mecz hokeja. Na samym wstępie usłyszałyśmy od jednego z klientów, że nie sprzedają alkoholu nieletnim. Nam - starym, dwudziestojednoletnim babom, nie sprzedadzą alkoholu, bo wyglądamy jak dzieciaki. Tak naprawdę, to nawet nie pomyślałam o wzięciu dowodu (ani o kupieniu alkoholu, wszystko totalnie na trzeźwo). Bardzo zabawny ten pan, boki zrywać, heh.
Kiedy już zajęłyśmy miejsca przy stoliczku w samym rogu, dotarło do mnie, że wybrałyśmy zły bar. Wyróżniałyśmy się tłumu okropnie - jedyne dziewczyny, reszta klientów to głównie starsi panowie w marynarkach, jeden młody mężczyzna w koszuli oraz barmanka, na oko czterdziestoletnia, z dużą ilością makijażu. Wszyscy dobrze się znali, zwracali do siebie po imieniu i prowadzili głośne, przyjacielskie rozmowy. I w tym my dwie, małe, zagubione duszyczki, które zamówiły sobie colę i sok.
Chwilowe zainteresowanie nami minęło i wszyscy zajęli się meczem. Ucieszyłam się, myśląc, że posiedzimy sobie z boku i spokojnie się na nich pogapię, żeby napisać dobrą obserwację. Jejku, jak ja się myliłam. Do baru wparował kolejny gość i od razu zwrócił na nas uwagę. Podszedł, "szarmancko" się przedstawił, dodając, że ma na koncie 28 lat i zaczął proponować nam "drinki, wódkę albo jakieś piwo". Dzięki niemu stałyśmy się czymś w rodzaju atrakcji turystycznej, bo znowu wszystkie oczy zwróciły się na nas. Starsi panowie zaczęli zwracać mu uwagę, żeby "nie zaczepiał małolat". Pojawiły się również wypowiedzi typu "nie słuchajcie tego wariata" albo "zostaw je, to moje znajome" (pozdrawiam tego młodego pana w koszuli, chociaż wiedzieliśmy się po raz pierwszy). Takie z nich śmieszki były, nie mogłam się spokojnie pobawić w socjologa, bo co chwila ich rozmowa schodziła na nasz temat.
W momencie kiedy ten "28 lat" zobaczył, że dopiłyśmy to, co miałyśmy w szklankach (colę i sok oczywiście) i mówił barmance żeby dała nam jeszcze coś do picia, podjęłyśmy szybką decyzję - wychodzimy i więcej tu nie wracamy. Rozczarowanie, pytania dlaczego, czy się wystraszyłyśmy i miłe "do zobaczenia" pani barmanki. Dziękuję bardzo, ale nie.
Chciałam pobawić się w socjologa, napisać dobrą obserwację nieuczestniczącą, a tu w trakcie "badań" musiałam zmienić temat ze trzy razy, bo nikt nie dał nam się w spokoju napić coli i posiedzieć w ciszy w kącie baru. Oczywiście dziękuję tym ludziom, bo dali mi sporą ilość danych empirycznych, z czego bardzo się cieszę. I atmosfera była mega przyjazna, bo trafiłyśmy tak naprawdę do grupy znajomych, którzy byli na ty i prowadzili luźne rozmowy. Ale trochę niesmaku i tak pozostanie, głównie dlatego, że jestem z natury osobą nieśmiałą i nie lubię zbyt nachalnych ludzi. Żarty żartami, lubię się śmiać, ale potrzebuję trochę przestrzeni. A tylko rozbolała mnie głowa.
Jeszcze raz dziękuję, rosnę na młodego socjologa.
PS. Tak, wyglądamy jak dzieciaki |